Dzień 1
Przylecieliśmy popołudniem, odbiór samochodu od Polaka, wraz z namiotem dachowym. Pierwsze zakupy spożywcze w Bonusie i ruszyliśmy na camping. Już sama droga ze stolicy do Grindavík była interesująca, jechaliśmy wśród zastygłej lawy, która jeszcze nie dawno zniszczyła część tej drogi. Minęliśmy też po drodze sławną Błękitną Laguną. Zameldowaliśmy się na kempingu, który był ok, … ale też bez zachwytu, kuchnia mała, trzeba mieć własne sztućce i talerze. Widok na port. I przyszedł czas na pierwszą noc pod namiotem dachowym. Długo jej nie zapomnę … zmarzłam, że…, ale na następne noce już wiedziałam jak się ubrać i nie było już tak źle, pod koniec nawet się przyzwyczaiłam i przesypiałam te 8 godzin, ale po pierwszej nocy myślałam czy nie spać w środku samochodu, tam przynajmniej byłoby cieplej.



Dzień 2
Wyruszyliśmy z Grindavík Campsite, naszym pierwszym przystankiem był Kerid to kraterowe jezioro wulkaniczne położone w rejonie Grímsnes w południowej Islandii. Znajduje się w pobliżu Reykjaviku – przy drodze 35, ok. 13 km na północ od miasteczka Selfoss. Krater można okrążyć bezpieczną ścieżką, a następnie zejść na dół i podziwiać nieskazitelne czyste jeziorko kraterowe. Kolejnym przystankiem był Seljalandsfoss – jeden z najbardziej znanych wodospadów Islandii. Ma około 60 metrów wysokości, a jego wyjątkowość polega na tym, że można obejść go dookoła. Spacer za kaskadą wody, w chmurze mgły i tęczy, to przeżycie, którego nie zapomina się nigdy. Zaledwie kilkaset metrów dalej znajduje się Gljúfrabúi, mniej znany, ale niezwykle klimatyczny wodospad ukryty w wąskiej skalnej szczelinie. Warto założyć nieprzemakalne buty i wejść do środka – widok w środku kanionu jest magiczny. Kolejnym przystankiem był wodospad Skógafoss monumentalny wodospad, którego huk słychać z daleka. Można podejść bardzo blisko lub wspiąć się po schodach na punkt widokowy na górze, skąd rozciąga się panorama rzeki Skóga i zielonych wzgórz. W jednym z przewodników przeczytałam, że zdjęcie Skogafoss można umieścić w encyklopedii jak idealne zdjęcie wodospadu. Niedaleko Skogafoss znajduje się Wodospad Kvernufoss to jeden z ukrytych skarbów Islandii — często pozostaje w cieniu swojego słynnego sąsiada, ale oferuje o wiele spokojniejsze i bardziej kameralne doświadczenie. Ukryty w wąskim wąwozie, wodospad spływa z gracją do porośniętego mchem kanionu, tworząc bajkową scenerię, która sprawia wrażenie miejsca odległego o całe światy od tłumów zaledwie kilka minut drogi stąd.
Jedną z największych atrakcji Kvernufoss jest możliwość przejścia za wodospadem, co pozwala spojrzeć na niego z wyjątkowej perspektywy i zrobić niezwykłe zdjęcia. Trzeba jednak pamiętać, że rozpryskująca się woda może być dość intensywna, więc warto zabrać nieprzemakalną kurtkę lub osłonę na aparat. Krótki szlak prowadzący do wodospadu jest stosunkowo łatwy, choć po deszczu może być śliski, dlatego dobre obuwie to podstawa.
Naszym następnym przystankiem była latarnia Dyrhólaey i punkt widokowy Reynisfjara. Aby się do nich dostać należy zjechać z jedynki i drogą pod górę zaparkować na niewielkim parkingu. W tym miejscu oprócz pięknych widoków na czarną plażę, latarnię morską, skalny łuk zobaczyliśmy również puffiny, ptaka – symbolu Islandii. Ostatnim punktem przed noclegiem na campingu była Reynisfjara to jedna z najsłynniejszych i najbardziej niezwykłych plaż Islandii, położona w pobliżu miejscowości Vík í Mýrdal na południowym wybrzeżu wyspy. Jej charakterystyczną cechą jest czarny, wulkaniczny piasek, który tworzy niezwykły kontrast z białą pianą fal Atlantyku.
Plaża słynie również z majestatycznych bazaltowych kolumn Reynisdrangar, wystających z morza niczym kamienne strażnice. Według islandzkiej legendy są to skamieniali trolle, które nie zdążyły wrócić do jaskiń przed wschodem słońca.
Otoczona klifami i jaskiniami o imponujących formacjach skalnych, Reynisfjara zachwyca surowym pięknem, ale wymaga także ostrożności – fale na tym odcinku wybrzeża są niezwykle silne i nieprzewidywalne.
Nocleg spędziliśmy na campingu Vik, pomimo negatywnych opinii był to jeden lepszych campingów, na jakim byliśmy, duża ciepła kuchnia, dużo naczyń, garnków palników. Ciepła łazienka, wszędzie czysto. Jednym minusem była ciepła woda dodatkowo płatna.
















Dzień 3
Pierwszym przystankiem po opuszczeniu Vik był kanion Fjaðrárgljúfur. Jest to Jeden z najbardziej zachwycających i fotogenicznych kanionów Islandii – kręty, porośnięty mchem cud natury, wyrzeźbiony przez rzekę Fjaðrá na przestrzeni tysięcy lat. Znajduje się niedaleko wioski Kirkjubæjarklaustur, a jego długość to około 2 kilometry, przy głębokości sięgającej 100 metrów. Wygląda wręcz nierealnie – jak sceneria z filmu fantasy (zresztą pojawił się w teledysku Justina Biebera “I’ll Show You”, który przyniósł mu światową sławę). Strome, porośnięte mchem ściany kanionu wiją się malowniczo, a w dole błyszczy wąska rzeka. Spacer wyznaczoną ścieżką wzdłuż krawędzi dostarcza niesamowitych widoków – z każdego punktu panorama wydaje się jeszcze piękniejsza. Najlepsze punkty obserwacyjne znajdują się na końcu szlaku, gdzie kanion otwiera się szerzej, a w oddali widać, jak rzeka spływa z islandzkich wyżyn.
Kolejnym punktem był lodowiec Skaftafell. Zatrzymaliśmy się w Centrum turystycznym. Można tam znaleźć mapy tras, informacje o wycieczkach z przewodnikiem, toalety oraz małą kawiarnię. Parking jest przestronny, choć w sezonie potrafi się szybko zapełnić. Okolice Skaftafell to prawdziwy raj dla miłośników pieszych wędrówek. Znajdziesz tu zarówno krótkie, spacerowe trasy, jak i dłuższe szlaki prowadzące do spektakularnych punktów widokowych.
Jedna z najpopularniejszych ścieżek wiedzie wprost pod jęzor lodowca – można podejść naprawdę blisko, bez potrzeby używania specjalistycznego sprzętu. Dla spragnionych większej dawki adrenaliny dostępne są też zorganizowane wyprawy po lodowcu z przewodnikiem
Lodowiec Skaftafell to jedno z najbardziej satysfakcjonujących i dostępnych miejsc, by zobaczyć potęgę islandzkiego lodu z bliska. Zachwyca krajobrazem, oferuje znakomite szlaki trekkingowe i świetną infrastrukturę turystyczną.
Kolejnym punktem był kanion Múlagljúfur, dojazd do Múlagljúfur wymaga odrobiny wysiłku i cierpliwości. Droga dojazdowa jest szutrowa i miejscami nierówna, dlatego warto jechać powoli, szczególnie jeśli nie dysponujesz samochodem z napędem 4×4.
Z parkingu czeka Cię wędrówka trwająca około 2 godzin w jedną stronę. Szlak miejscami bywa błotnisty, kamienisty i dość stromy. Na miejscu brakuje infrastruktury turystycznej – nie ma toalet, kawiarni ani punktów gastronomicznych, dlatego warto zabrać ze sobą prowiant i wodę oraz zaplanować przerwę przed przyjazdem.
Choć szlak nie jest bardzo długi, wymaga umiarkowanej kondycji i ostrożności, zwłaszcza przy wilgotnej lub wietrznej pogodzie.
Wysiłek jednak w pełni się opłaca. Z punktu widokowego roztacza się niesamowita panorama – w dole rozciąga się kanion, otoczony ostrymi szczytami, z których spływają wodospady. W pogodny dzień kontrast zielonego mchu, czarnych skał i białej wody tworzy niemal nierealny obraz. To raj dla fotografów i wszystkich, którzy szukają autentycznego kontaktu z islandzką naturą.
Niedaleko kanionu znajduje się jedno z najbardziej znanych miejsc na Islandii – Diamond beach. Czyli czarna plaża, na której znajdują się kawałki lodowca, które wyglądają jak diamenty. Parking znajduje się tuż przy plaży, po stronie laguny Jökulsárlón, gdzie dostępne są też podstawowe udogodnienia, takie jak toalety i kawiarnia. Między laguną a plażą prowadzi krótki spacerowy szlak, dzięki czemu można łatwo połączyć oba miejsca w jednej wizycie. Przy naszej wizycie zaczął padać deszcze więc długo nie zostaliśmy na miejscu.
Ten deszcze z mniejszymi lub większymi przerwami będzie nam towarzyszył przez następne 2 dni. Gdy dotarliśmy do naszego miejsca noclegowego kepmpingu Vestrahorn. Kemping był jednym z gorszym, który odwiedziliśmy, przede wszystkim nie było ciepłego miejsca, gdzie można by było posiedzieć, owszem była restauracja, ale wiadomo… Plusem było, że otrzymywaliśmy bilet, który uprawniał nas do wjechania samochodem na plażę Stokness i do wioski vikingów, ale ze względu na pogodę i to, że byliśmy strasznie zmęczeni przejechaliśmy się tylko samochodem i wróciliśmy na kemping.









Dzień 4
Na ten dzień mieliśmy zaplanowane najwięcej jazdy, bez uwzględniania zjeżdżania na atrakcje mieliśmy do pokonania 350 km, na północ Islandii w okolice jeziora Myvatan. Poranek nas przywitał tak jak wieczór … deszczem. Ale po około godzinie jazdy pogoda poprawiła się, a przynajmniej nie padało. Pierwszym naszym przystankiem był wodospad Hengifoss. Parking położony ok. 40 minut od wodospadu, a dokładnie od miejsca do którego dochodzi szlak. Później możemy dojść jeszcze po skałach pod sam wodospad. Początek trasy wygodny, po kraciastej ścieżce, ale im dalej tym bardziej wymagająco, a koniec jest lawirowaniem wśród kamieni blisko wodospadu.. Na wejściu mapa, która wskazuje, że jedną stroną wąwozu wchodzimy a drugą schodzimy. Przepiękne skały bazaltowe po drodze i mniejsze wodospady. Barwy poziomych przebarwień na słońcu – zjawiskowe. Kolejnym przystankiem był Stuðlagil Canyon i tutaj uwaga do wszystkich, którzy się tam wybierają, podobny błąd zrobili nasi znajomi, nie należy jechać do głównego wejścia, które wskazują gogle maps. Owszem będziemy przy kanionie, ale od tej strony rzeki nie ma możliwości zejścia na dół, jest tylko platforma widokowa. Aby zejść w dół trzeba było się sporo cofnąć, żeby znaleźć się po drugiej stronie rzeki. Widok oczywiście ładny, ale niepowalający, żałowaliśmy że znaleźliśmy się po tej niewłaściwej stronie rzeki, a na cofanie się nie mieliśmy za bardzo czasu. Ruszyliśmy dalej w stronę Myvatan. Naszym ostatnim przystankiem tego dnia przed kempingiem był wodospad Dettifoss, największy na Islandii i drugi co do wielkości w Europie. Dettifoss ma 100 metrów szerokości i spada z wysokości 44 metrów do głębokiego wąwozu rzeki Jökulsá á Fjöllum, niosącej wody z lodowca Vatnajökull. To właśnie ten lodowiec odpowiada za szaro-błękitny kolor wody, pełnej pyłu i osadów lodowcowych. Potęga żywiołu jest tu namacalna – ziemia drży, a drobne krople wody unoszą się w powietrzu, tworząc wieczną mgiełkę.
Wodospad można podziwiać z dwóch stron:
Wschodniego brzegu, do którego prowadzi droga 864 – to najlepsze miejsce, jeśli chcesz znaleźć się naprawdę blisko spadającej wody.
Zachodniego brzegu, dostępnego przez drogę 862, oferującego szerszą perspektywę i lepiej utrzymaną drogę.
Okolica Dettifossu to prawdziwa gratka dla miłośników natury i fotografii. Kilka kilometrów dalej znajdują się kolejne cuda – Selfoss, mniejszy, ale niezwykle malowniczy wodospad, oraz Hafragilsfoss, który można podziwiać z punktu widokowego w dalszej części kanionu.
Na nocleg wybraliśmy kemping Myvatan i był to jeden z lepszych kempingów. Duży teren, ciepła kuchnia, dużo prysznicy, suszarka do włosów, do tego piękny widok na jezioro. Jedyny minus to żeby podładować telefon trzeba było go zostawić w recepcji kempingu, gdyż nie było gniazd w kuchni.







Dzień 5
Dzień przywitał nas piękną słoneczną pogodą. Jeśli istnieje miejsce, które najlepiej oddaje dziką naturę Islandii, to bez wątpienia jest nim jezioro Mývatn. Położone na północy wyspy, w regionie wulkanicznym, zachwyca połączeniem błękitnych wód, czarnych pól lawowych, geotermalnych źródeł i krajobrazów niczym z innej planety.
To miejsce, gdzie ziemia dosłownie żyje – bulgocze, paruje i pulsuje pod stopami. Pierwszym miejscem położonym kilka kilometrów od naszego cempingu był krater Hverfjall, ogromne, niemal idealnie okrągłe wzniesienie powstałe po erupcji około 2500 lat temu. Wejście na krawędź krateru nie jest trudne, a widok z góry dosłownie zapiera dech.
Z jednej strony widać spokojne wody Mývatn, z drugiej – czarne morze zastygłej lawy. Wrażenie? Jak spacer po księżycu. Następnie udaliśmy się do Hverir, jest to aktywne pole geotermalne. Ziemia bulgocze, para unosi się z fumaroli, a zapach siarki przypomina, że znajdujemy się w jednym z najbardziej aktywnych rejonów wulkanicznych Islandii.
To jedno z tych miejsc, gdzie czujesz moc natury wszystkimi zmysłami – dosłownie!
Następnie odwiedziliśmy jezioro wulkaniczne Krafla, parking znajduję się tuż przy samym jeziorem. Jezioro zachwyca swoim kolorem. Można się przejść wokół krateru aby podziwiać jego piękno z kilku perspektyw.
Tuż obok znajduje się obszar geotermalny Leirhnjúkur, jedno z moich ulubionych miejsc na Islandii niesamowite miejsce! Można spacerować po tym obszarze geotermalnym, a nawet wejść na szczyt wulkanu. Krajobraz wygląda jak na Księżycu albo na innej planecie. Widać wiele otworów wentylacyjnych, z których unosi się dym, a wiele skał jest ciepłych w dotyku. Niektóre zbiorniki wodne również bulgoczą, tworząc niesamowity krajobraz.
Gorąca para unosi się z każdego zakątka, a ze szczytu roztacza się naprawdę wspaniały widok. Wejście i zejście (z kilkoma przystankami na zdjęcia) zajmuje około godziny.
Ruszyliśmy w dalszą drogę na nasz następny kemping, po drodze zatrzymaliśmy się nad wodospadem Foss tuż obok miasta Akureyri, zdjęcia na mapach gogle zachęcały do kąpieli, ale po dotarcie na miejsce, woda była co najwyżej ciepła, ale na pewno nie gorąca. A przy dość chłodnej aurze, nie odważyłam się w tym miejscu na kąpiel. Zatrzymaliśmy się w mieście na obiad i zakup pamiątek, ale tak naprawdę obok jednej głównej ulicy nie było tam nic ciekawego, cóż Islandia nie jest do zwiedzania miast. Przyszedł czas na nocleg na kempingu i był to chyba najlepszy kemping na całej Islandii, zresztą większość recenzentów na google ma taką samą opinię. Kemping znajduje się nad rzeką z dużą ilością miejsc parkingowych. Do dyspozycji gości są dwie w pełni wyposażone kuchnie ze wszystkim, czego potrzeba do gotowania – kuchenką, piekarnikiem, mikrofalówką, lodówką, telewizorem, pralką i suszarką, sztućcami, różnymi ekspresami do kawy oraz podstawowymi przyprawami i sosami. Na terenie kempingu znajduje się również basen z gorącą wodą, który był niezwykle relaksujący po długiej podróży i zimnych nocach.







Dzień 6
Po śniadaniu i kolejnym skorzystaniu z gorącej wody w basenie ruszyliśmy dalej na zachód Islandii.
Pierwszym przystankiem była skała Hvitserkur, formacja skalna przypominająca nosorożca, która możemy oglądać ze zbocza urwiska. Obok urwiska można zejść na dół na plażę gdzie można zobaczyć foki. Foki były ale po drugiej stronie plaży. Tego dnia pogoda może nie była najgorsza ale też nie najlepsza, lekki deszcz, wiatr i zimno, dlatego nie zostaliśmy tam długo. Miejsce ok, ale nie powiedziałabym, że to obowiązkowy punkt Islandii. Następnie udaliśmy się na półwysep Snæfellsjökull i do jednego z najbardziej rozpoznawalnych miejsc Islandii, i fotogenicznych gór Islandii, która w pełni zasługuje na swoją reputację. Połączenie unikalnie ukształtowanego szczytu z pobliskimi wodospadami tworzy idealną scenerię, niemal surrealistyczną. Niezależnie od tego, czy oglądasz go w słońcu, we mgle, czy o północy, jest absolutnie zachwycający i stanowi obowiązkowy punkt na półwyspie Snæfellsnes. Nocleg na kempingu Snorrastaðir, który był położony na farmie z koniami. Spora kuchnia i duża wspólna przestrzeń z kanapami. Prysznice też w porządku.



Dzień 7
Ostatni dzień poświęciliśmy na golden ring. Jest to pętla o długości około 300 km w południowo-zachodniej Islandii, która łączy najsłynniejsze atrakcje w jeden dzień. Pierwszym przystankiem był Þingvellir, wpisany na światową listę UNESCO. Nazwa obszaru wywodzi się z połączenia dwóch słów: þing (pol. parlament) oraz vellir (pol. równina). Na miejsce obrad wybrano głęboki wąwóz Almannagjá, który powstał na styku dwóch płyt tektonicznych. Park Narodowy Þingvellir posiada nie tylko walory kulturowo-historyczne, ale również geologiczno-przyrodnicze. Powstał w miejscu styku dwóch płyt tektonicznych: euroazjatyckiej oraz północnoamerykańskiej. Cały tutejszy krajobraz przeplatają szczeliny oraz zagłębienia, z których część wypełnia krystalicznie czysta woda. Na terenie parku przygotowano kilka parkingów. Teoretycznie istnieje więc możliwość podjeżdżania w pobliże każdej z atrakcji, ale naszym zdaniem najlepszym rozwiązaniem (o ile nam się nie śpieszy) jest zaparkowanie w jednym wybranym miejscu i eksplorowanie parku pieszo. Gdyż maksymalna odległość pomiędzy dwoma skrajnymi atrakcjami wynosi około 2 km. Na nieśpieszne zwiedzenie najważniejszych miejsc warto zaplanować od 1 do 2 godzin. Następnie udaliśmy się do Doliny Haukadalur, która słynie ze swoich właściwości geotermalnych. W jej granicach znajdują się gejzery oraz inne bulgoczące źródła (na całym obszarze jest ich nawet kilkadziesiąt), które zlokalizowane są dosłownie kilka kroków od drogi i parkingu.
Za najpopularniejszy islandzki gejzer uchodzi Geysir. To właśnie od niego wzięła się nazwa gejzer. Był to pierwszy gejzer opisany w literaturze. Niestety, ojciec wszystkich gejzerów nie wybucha dziś zbyt często i mamy nikłe szanse, żeby tego doświadczyć.
Na szczęście tuż obok uformował się kolejny z gejzerów, Stokkur, który wybucha, co kilka – kilkanaście minut.
Ostatnim przystankiem był wodospad Gullfoss
Bez wątpienia jest to jedno z tych miejsc, które warto odwiedzić podczas nawet krótkiego pobytu. Charakterystyczny kształt, olbrzymia moc oraz często pojawiająca się nad wodą tęcza tworzą niepowtarzalny krajobraz. Pierwsza część to stosunkowo niewielka 11-metrowa kaskada skierowana w prawo. Druga część wodospadu to już 21-metrowa i skierowana w dół niemal pionowa przepaść, z której woda opada z niesamowitą mocą oraz prędkością. Zaraz za wodospadem rozpoczyna się węższy wąwóz, którym rzeka płynie dalej na południe. Wąwóz przez który przepływa wodospad został wyrzeźbiony siłą nurtu rzeki w bazaltowych warstwach wulkanicznych.
Średnio przez wodospad w ciągu sekundy przepływa 109 m³ wody, ale wartość ta potrafi zwiększyć się niemal 20-krotnie. Nocleg na kempingu na kempingu Selfoss, który położony był w mieście. Nam nie przypadł jakoś specjalnie do gustu, niewielka kuchnia, dużo ludzi, 3 prysznice odsłonięte tylko zasłonką.





Dzień 8
Nasz ostatni dzień, a w zasadzie pół dnia, gdyż wieczorem mieliśmy lot przeznaczyliśmy na poszwędanie się po stolicy Reykaviku. Zostawiliśmy samochód na parkingu przed uniwersytetem i ruszyliśmy do centrum miasta. Pierwszym przystankiem był kościół Hallgrímskirkja, ewangelicko-luterański kościół w Reyjkaviku. Z powodu swojego charakterystycznego wyglądu jest jedną z najpopularniejszych atrakcji i symbolem islandzkiej stolicy. Kościół zaprojektował w 1937 roku nieżyjący już architekt Guðjón Samúelsson. Na przykładzie Hallgrímskirkja doskonale widać, że artysta w swoich pracach często inspirował się fascynującymi kształtami i formami tworzonymi przez lawę. Wewnątrz kościoła znajdują się m.in. organy zaprojektowane i skonstruowane przez niemieckiego organmistrza Johannesa Klaisa z Bonn. Wysokie aż na 15 metrów i ważące 25 ton wydają imponujące dźwięki, w magiczny sposób wypełniające przestrzeń całej sali. Następnie udaliśmy się do centrum miasta, czyli ulicę Laugavegur, która razem z okolicznymi kwartałami stanowi centrum miasta. Ulica słynie z kolorowych domów, barów, sklepów i klubów, które tworzą unikatowy klimat. Spacer po Laugavegurze to idealny sposób na poznanie Reykjaviku. Można przejść całą ulicę w godzinę lub dwie, podziwiając drewniane budynki, galerie sztuki oraz liczne second-handy. Laugavegur to także miejsce tętniące życiem towarzyskim. Debiutowali tu Björk, Sigur Rós czy GusGus. Znajdują się tu liczne sklepy z lokalnymi pamiątkami, biżuterią, odzieżą.
I na tym nasza przygoda z Islandią się zakończyła, tankowanie oddanie samochodu i lotnisko. Była to piękna przygoda, choć nie powiem, że czasem miałam dosyć, brzydkiej pogody zimna, spania w namiocie. Jednak z perspektywy czasu uważam, że to miejsce jedyne w swoim rodzaju. Chyba nigdzie na świecie nie możemy spotkać w tak bliskiej odległości, wodospadów, lodowców, wulkanów, gejzerów, gorących źródeł. Myślę, że wróciłabym tam tylko już bez namiotu dachowego;)


